W ostatni czwartek miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykle inspirującym spotkaniu w gronie mam, bardzo różnych, bardzo ciekawych kobiet. Spotkanie było o marzeniach, o tym, że "marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia". Sam cytat skłania do uruchomienia w głowie trochę przyrdzewiałych trybików. Marzenia... a jakie ja mam marzenia? Hmmm, chyba jakieś miałam, ale teraz mam dzieci, w sumie myślę tylko o tym, by było im dobrze. Nie pamiętam o czym marzyłam, a marzyłam? O dzieciach przecież marzyłam, a teraz chcę, żeby one miały cudowne życie, zajęcia dodatkowe, ciekawe pasje, basen, balet, piłkę, grę na instrumencie i posyłam je gdzie mogę, zabieram na plac zabaw, gotuję obiad dwudaniowy z kompotem i trzy zupki do wyboru. Żeby było im dobrze, żeby były szczęśliwe. Później kłócę się z mężem i zaczynam krzyczeć. Na dzieci, na męża, na dom, na siebie... bo jak długo można wyrabiać 200% normy? Jak długo można dbać o innych nie dbając o siebie? Tak długo,