Znajomi zorganizowali Wigilię dla osób bezdomnych. Robią to co roku, znają tych ludzi, spotykają się z nimi od lat, zanosząc im kawę, kanapki i rozmawiając na ulicy. W tym roku poprosili o pomoc w przygotowaniach, bo myśleli, że zabrakło rąk do pracy (jak się później okazało nagle pojawiła się rzesza wolontariuszy "nie wiadomo skąd"), a ja miałam wielką potrzebę wyjścia w tym świątecznym zamieszaniu poza własne cztery ściany, więc poszłam tam z moją Trójcą, kiedy M. był jeszcze w pracy.
Wiedziałam, że dzieciom spodoba się pomysł wspólnego wyjścia w jakieś nieznane miejsce i miałam nadzieję, że zechcą trochę pomóc. No i miałam rację, Wszyscy współpracowali: Córka Najmłodsza zasnęła, żeby się nie plątać między nogami, Starszaki włączyły się w przygotowania kiedy tylko przekroczyliśmy próg salki, w której odbywała się Wigilia. Na pewno poczuli się ważni, wśród dorosłych, którzy robią coś razem, oni, mali, mają do wykonania ważne zadania. Bez słowa narzekania, z pełnym zaangażowaniem rozkładali sztućce, kubki, serwetki, ozdoby, świeczki. "Mamo, musimy to zrobić ładnie, bo jeśli ktoś nie ma domku, to musi mieć piękną wigilię". Tak, synku, zróbmy wszystko pięknie.
Wiem, że to normalne, że dzieci lubią zadaniowość (zwłaszcza poza domem), że poczuły się ważne i włączone do świata dorosłych, ale nie to mnie zaskoczyło. Byłam raczej pod wrażeniem tego, jak wpłynęła na nich atmosfera całego wydarzenia. A wpłynęła tak, że moje dzieci, które ostatnio wiecznie ze sobą walczą, tego wieczoru, nie tylko zrezygnowały z bójek i kłótni, ale przez całe spotkanie świetnie się bawiły razem. Współpraca, śmiechy, pomaganie innym i sobie nawzajem. Nawet wtedy, gdy goście byli już zajęci jedzeniem, a dzieciaki znudziły się pomaganiem, nie pojawiła się ani jedna sprzeczka. Pełna harmonia, wspólne rysowanie, wygłupy, zero dokuczania, zero narzekania i pytań: "no, kiedy wreszcie pójdziemy do domu"?
A kiedy już w końcu poszliśmy do domu, razem z M., który dotarł do nas po pracy, to mimo, że było już późno i chłodno, a do przejścia całe miasto, moje dzieci, którym bardzo szybko męczą się nóżki i nie mają siły, żeby dalej iść, całą drogę szły śpiewając, podskakując, bawiąc się w zgadywanki. Minęliśmy szopkę na gliwickim rynku, całe miasto rozświetlały migoczące światełka, ku zachwytom wyspanej Córki Najmłodszej, a w nas, w naszych dzieciach, było ciepło i wdzięczność, za to, że jesteśmy razem, że mamy siebie, że wracamy do ciepłego domu, a najbardziej chyba za to, że mogliśmy być z innymi razem w słusznej sprawie.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że dzieci z natury są egoistami. Nie chcę teraz z tym polemizować, być może to nawet prawda, ale wiem, zobaczyłam, że dzieci są też z natury wrażliwe, na innych, że chcą pomagać, że przejmują się losem drugiego człowieka. Być może przypisuje moim dzieciom część własnych emocji, bo dla mnie to spotkanie było kwintesencją Bożego Narodzenia. Nie tylko dlatego, że nakarmiono głodnych, ale też dlatego, że widziałam moich znajomych siedzących przy jednym stole z ludźmi, których na co dzień każdy omija. Widziałam, że Ci ludzie nie tylko dostali ciepły posiłek, ale też ciepło serca, szczere zainteresowanie, rozmowę, czas, dzisiaj taki bezcenny. Bo czy nie to właśnie robił Jezus, którego urodziny będziemy zaraz świętować?
A kiedy już w końcu poszliśmy do domu, razem z M., który dotarł do nas po pracy, to mimo, że było już późno i chłodno, a do przejścia całe miasto, moje dzieci, którym bardzo szybko męczą się nóżki i nie mają siły, żeby dalej iść, całą drogę szły śpiewając, podskakując, bawiąc się w zgadywanki. Minęliśmy szopkę na gliwickim rynku, całe miasto rozświetlały migoczące światełka, ku zachwytom wyspanej Córki Najmłodszej, a w nas, w naszych dzieciach, było ciepło i wdzięczność, za to, że jesteśmy razem, że mamy siebie, że wracamy do ciepłego domu, a najbardziej chyba za to, że mogliśmy być z innymi razem w słusznej sprawie.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że dzieci z natury są egoistami. Nie chcę teraz z tym polemizować, być może to nawet prawda, ale wiem, zobaczyłam, że dzieci są też z natury wrażliwe, na innych, że chcą pomagać, że przejmują się losem drugiego człowieka. Być może przypisuje moim dzieciom część własnych emocji, bo dla mnie to spotkanie było kwintesencją Bożego Narodzenia. Nie tylko dlatego, że nakarmiono głodnych, ale też dlatego, że widziałam moich znajomych siedzących przy jednym stole z ludźmi, których na co dzień każdy omija. Widziałam, że Ci ludzie nie tylko dostali ciepły posiłek, ale też ciepło serca, szczere zainteresowanie, rozmowę, czas, dzisiaj taki bezcenny. Bo czy nie to właśnie robił Jezus, którego urodziny będziemy zaraz świętować?
Mówi się, że dobro wraca. Nie wiem czy tak jest, ale wiem, że moje dzieci zobaczyły, że pomaganie jest fajne, że tym "wracaniem" jest już samopoczucie, które razem z tym dobrem przychodzi. Mogę też powiedzieć, obserwując siebie i zachowanie moich dzieci, że tak, zdecydowanie, pomaganie daje moc!
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Komentarze
Prześlij komentarz