Późna godzina. Z myślą o tym, że jutro znów trzeba bardzo wcześnie wstać, ogarnąć całą trójkę i biegać między szkołą, przedszkolem, domem, sklepem, rozbierać, ubierać, kurtki, czapki, szybko, szybko, żeby zdążyć... Bardzo późna godzina. A Najmłodsza Córka nie śpi. A ja się złoszczę. Nie mam już do niej cierpliwości. Od godziny czekam na tę moją, własną, krótką, ale potrzebną chwilę świętego spokoju, zanim padnę ze zmęczenia. A jeszcze dom do ogarnięcia, mejle do wysłania, ubrania do naszykowania. Dla całej Trójki, oczywiście. Głowa boli, rośnie napięcie między mną i M. Przecież oboje jesteśmy zmęczeni, on też chce usiąść. Sam, w ciszy i spokoju. Mnie to nie obchodzi, bo przecież spędziłam z dziećmi cały dzień. Z ich jękami, narzekaniami, protestami, walkami o prace domowe, bitwami i kłótniami.
Oprócz godziny na zegarze, nic się nie zmienia. Jest coraz później, a ona nadal nie śpi... moja złość rośnie. Mam dość. Resztką sił powstrzymuję się od okazania Najmłodszej jak bardzo mam jej za złe, że nie śpi. Poddaję się i włączam komputer, Ona po mnie łazi, a ja oglądam na ekranie zdjęcia i posty przypominające o tym, że dziś 15 października, Dzień Dziecka Utraconego.
Po chwili mój zmęczony umysł przypomina sobie październikowy pranek sprzed dwóch lat. Poranek, od którego zaczęło się nasze osobiste trzęsienie ziemi. Początek ciąży, krew, panika, szpital. Dokładnie pamiętam tamte emocje. Dzieci, które nagle zabrali sąsiedzi. Moje czekanie w szpitalnym korytarzu, modlitwa, by ta ciąża, choć, tak maleńka, została oszczędzona. Pamiętam zapach szpitalnego łóżka, widok za oknem, smutek zmieszany z nadzieją.
Pamiętam od początku naszą walkę o życie, Jej życie. Pamiętam łzy, strach i okropną bezradność. Byłam gotowa ratować Ją za wszelką cenę, ale nie mogłam zrobić nic. Tylko leżeć. Płasko, na boku, patrzeć za okno i czekać, wierząc, że moje modlitwy zostaną wysłuchane. Tych emocji nie da się opisać, ale nie da się ich też zapomnieć. Strach o życie własnego dziecka, nawet, jeśli ktoś nazywa je tylko "płodem" i nawet, jeśli, tylko serce mówi Ci, że ono jest, bo nie miałaś okazji go jeszcze zobaczyć, poczuć. I nie ważne, czy masz już w domu jedno, czy dwójkę dzieci, kiedy kolejny raz trafiasz do szpitala, w chwili, gdy już wszystko miało być dobrze, a twarze lekarzy sugerują brak nadziei, myślisz tylko o tym, że to też jest Twoje dziecko, że nie chcesz go stracić i że oczekujesz od nich wszelkich starań, by je uratować. Dlatego leżysz, jeśli każą. Odkładasz na bok wszelkie ważne i mniej ważne sprawy i czekasz, licząc dni i tygodnie. Nikt nie daje Ci gwarancji, że będzie dobrze, niektórzy nawet, używając okrutnych słów, chcą odebrać Ci nadzieję. My, na szczęście, mieliśmy też wokół siebie wyjątkowych ludzi, bez których ta nasza walka nie mogłaby się w ogóle rozpocząć. To też zapada w pamięć: troska, pomoc, pytania o to czego nam potrzeba, odwiedziny, wsparcie z każdej strony i drobne, miłe gesty, zmieniające przygnębienie we wzruszenie. Mieliśmy w tej naszej walce dużo szczęścia.
Tak, mieliśmy dużo szczęścia. Bardzo dużo. Nasze modlitwy zostały wysłuchane. Córka Najmłodsza... kto ją zna, ten wie ile światła wniosła w nasze życie. Urodziła się o czasie. Zdrowa i piękna. I tak jak zapomina się trudne i bolesne chwile porodu, tak my, zapominamy na co dzień o tym, jak trudna była droga do naszego spotkania. Te wspomnienia wracają w takich dniach jak dziś, i za każdym razem, gdy słyszymy, że ktoś stracił dziecko. Nie wiem, niestety, co powiedzieć rodzicom, którzy doświadczyli tej straty. Również tym, których znam osobiście. Oprócz tego, że jest mi wstyd, że nie wiem jak z Wami rozmawiać, że czasem unikam tematu, bo zakładam, że jest Wam trudno o tym mówić, ale tak naprawdę, po prostu nie wiem co powiedzieć, oprócz tego, jak bardzo mi przykro. Wiem, że to nie tylko mój "problem", wiem, że utrata dziecka w Polsce jest, póki co, tematem tabu, że w szpitalach nie ma osób, które chcą i wiedzą jak pomóc rodzicom po stracie. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, że rodzice dzieci utraconych będą prowadzeni przez proces żałoby, że nikt nie będzie musiał unikać tego tematu, że powstaną grupy wsparcia i opieka specjalistów, bo choć, nie doświadczyłam straty, wiem, że ból po niej zostaje na zawsze i nie można udawać, że go nie ma.
Córka Najmłodsza zdążyła zanąć, a ja nie mogę oderwać od niej oczu...
Dziękuję Ci, Boże, za dzisiejszy wieczór.
Dzieki za ten wpis! To prawda tak czesto zapominamy w natloku spraw, w nerwach z pracy, w pogoni za kolejnymi punktami kalendarza, ze ci mali ludzie sa, a mogli by nie byc...
OdpowiedzUsuńBo rodzicielstwo to taka wieczka huśtawka emocjonalna, prawda? Przecież potrzebujemy tych chwil odpoczynku, regeneracji, ale też cieszymy się z tego, że dane jest nam szczęście, przywilej bycia rodzicem, który na co dzień bierzemy za oczywistość...
Usuń